sobota, 20 grudnia 2014

Krótko o Księżycowej Przystani (Pradawna ziemia: opowieść I)

 Szara, wąska uliczka. Domy są tak blisko siebie, że gdy otworzysz jedno okno drugiego nie ruszysz. Wszechobecny zaduch i brud na ulicach. Takie są właśnie uroki Księżycowej Zatoki. Małe miasto portowe, położenie niedaleko Smoczej Pieczary nigdy nie słynęło ze swej estetyki. Właśnie tego typu miejsca sprzyjają niekontrolowanemu wylewowi jednostek przestępczych. Codziennie zawijają tu statki z nowymi złodziejami, zabójcami i nielegalnymi handlarzami. Tak czy inaczej nie można tu spokojnie spać, a już na pewno nie w dzielnicy takiej jak ta. Dużo mieszkań, dużo łupów. Złota zasada. W tym mieście nie mieszkaj w kamienicach. Większe wypady do domów szlacheckich zdarzały się rzadko i kończyły fiaskiem. Najbezpieczniej było udać się do biedniejszej dzielnicy i wyszarpać spod desek podłogi wszystkie sekrety. Niejeden zdziwiłby się jaki skarb posiada ta “biedna” zielarka. Ludzie są świetnymi aktorami, jednak złodziej umie ich przejrzeć tak jakby znał cały scenariusz na pamięć. Ten fach wymaga wprawnego oka, precyzji w rękach i posiadania kilku szarych komórek. Zabójcy nigdy nie tracą czujności. Muszą znać całe miasto jak własną kieszeń, a przy tym ukrywać się i nie pokazywać nikomu twarzy. Szmuglerzy mają stosunkowo spokojną pracę. Muszą tylko pilnować własnego nosa, poskromić ciekawość oraz nie wtrącać się w interesy innych, a nikt ich w nocy nie zaskoczy. Nie są to jednak, w większości, cechy wrodzone. Każdy uczeń potrzebuje mistrza. Nie inaczej było z energicznym, siedemnastoletni, brunetem, o przenikliwym, piwnym spojrzeniu. Uczeń złodzieja, zresztą nie jakiegoś tam złodzieja, ale najlepszego przestępcy w całej zachodniej krainie. Samego Ferris'a Wielkiego. Nie ma potrzeby wyjaśniać skąd wziął się ten przydomek. Z nim się nie dyskutowało, no chyba, że komuś naprawdę nie podobało się na tym świcie. Nie był to jednak, ani mag, ani jeden z wiecznych elfów. Wiedział, że nie będzie mógł pośmiertnie nosić tytułu króla bezprawia. W ten oto sposób zapadła decyzja. Lepiej by przejął go jego uczeń niż jakiś młodzik, który tylko podwędził ciotce na straganie kilka butelek wina. Tak więc praktyki podjął u niego pewien nieszczęśnik. Dlaczego nieszczęśnik? Otóż Ferris nie rozczulał się zbytnio nad tym, że uczeń też człowiek. Ten właśnie młodzieniec, imieniem Daray, przebiegał teraz przez jedną z wąskich uliczek. Rozradowany z powodu możliwości wykazania się swoimi nieprzeciętnymi umiejętnościami, pędził czym prędzej do ustalonego miejsca. W głowie miał już cały plan napadu, którego nauczył się wcześniej na pamięć. Gdyby popełnił choć najdrobniejszy błąd mógłby zostać przyłapany i tym samym pożegnać się z wolnością na bardzo długo. Stary mistrz zawsze rzucał go na głęboką wodę. Nie jest ławo być uczniem króla złodziei. Gdy znalazł się już na miejscu, pomiędzy “Złotą tarczą”, a jakąś konkurencyjną oberżą, rzucił okiem czy, aby nikt go nie śledził. Doskoczył do ciemnych, drewnianych drzwi prowadzących do pomieszczeń wewnątrz budynku. Mieszkanie to należał do niejakiego Gnierata. Nie był to zbyt bystry człowiek. Przyjezdny. Przybył ze wschodu, a tam zresztą nikt nie był wybitnie inteligentny. Oczywiście, jak to bywa w tej okolicy, na parterze nie było okien. Wyżej jednak znajdowały się dwa okna. Daray nie widział nigdzie żadnej rynny, po której wspiąłby się na piętro. Jednak sąsiedni budynek stał jednak tak blisko, że mógł wdrapać się zapierając się o ściany domów. Przystanął. W oknie był zamontowany zamek. Przewidział taką sytuację i wziął kilka dodatkowych wytrychów. Największą głupotą tej mieściny było to, że okna miały zamki z obydwu stron. Jedna z najbardziej tajemniczych zagadek zachodnich krain. Gdy upewnił się, iż na pewno nie spadnie zabrał się za otwieranie okna. Wyciągnął z kieszeni

nożyk i wytrych. Wsunął je delikatnie do zdobionego zamka. Zaczął szukać odpowiednich wgłębień. Trwało to chwilę, ale gdy poczuł, że jest otwarty przekręcił nóż. Okiennice rozsunęły się z cichym zgrzytem. Jego oczom ukazał się wąski parapet z jasnego drewna. Ostrożnie postawił nogę na ciemnej podłodze. Ciche skrzypnięcie rozeszło się po izbie. Skarcił się w duchu. W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Cisza dzwoniła w uszach. Deski były gładki i zimne.

Pomieszczenie nie było zbyt ozdobne. Na równoległej do okna ścianie wywieszona była mapa stolicy krainy, Zachodniej korony. Pod nią znajdowały się schody, a na lewo drzwi prowadzące najprawdopodobniej do sypialni Gnierata. Młody złodziej bezszelestnie przemknął w stronę stopni prowadzących na parter. Zszedł na dół. W domu unosiła się jakaś niespotykana aura. Czuć było, że jakiś mag przebywał tu niedawno. Pierwsze co poczuł to uderzenie gorąca jakby stał tuż obok wielkiego pieca, w którym okoliczny piekarz przygotowywał swoje wypieki. Czyżby nasz przybysz coś ukrywał?

Nie czekając ani chwili Daray zabrał się za poszukiwanie skrytki, o której dowiedział się od jednej ze służących sprzątających domy na tym terenie. Jego pierwszym celem była komórka pod schodami, lecz gdy spostrzegł, iż dom takiej nie posiada musiał znaleźć nową potencjalną kryjówkę. Przeanalizował w głowie najczęstsze lokalizacje sejfów. Wtem doznał olśnienia. Najczęściej skrytki umieszczane były za obrazami, a więc zaczął szukać zejścia do piwnicy.

Ciemność w pokoju znacznie utrudniała rozpoznanie jakiegokolwiek przedmiotu. W zaistniałej sytuacji sięgnął do sakiewki i wyjął z niej małą buteleczkę napełnioną do połowy atramentowym płynem. Jednym szybkim ruchem opróżnił jej zawartość i poczuł jak cienie przed jego oczami nabierają bardziej rzeczywistych kształtów. Ze wzrokiem kota spokojnie zdołał znaleźć zajście do podziemi. Prowadziła do niego ukryta w podłodze klapa. Podważył ją. Nie była zamknięta. Wskoczył do środka. Piwnica nie była jakoś specjalnie bogata. Pod ścianami znajdowały się drewniane półki, na których stało najróżniejsze jedzenie i przyprawy. Daray obiegł wzrokiem po każdej z nich. W końcu pod jedną zaważył pokaźnych rozmiarów, czerwony kufer z pozłacanym zamkiem. Uradowany podszedł do skrzyni. Położył na niej rękę. Była solidniejsza niż wyglądało. Nie mógł się doczekać kiedy zobaczy skarby jakie skrywa. Wziął wytrych oraz nóż do ręki. Przyłożył je do zamka. Znów zaczął szukać odpowiednich wgłębień. Gdy uznał, że może otworzyć skrzynkę przekręcił nóż. Ku jego zdziwieniu wytrych złamał się. Wyciągnął drugi. Tym razem staranniej kierując nim, w końcu udało mu się. Ostrożnie wręcz delikatnie otworzył wieko skrzyni. W jednej chwili jego “Nocny wzrok” przestał działać. W pomieszczeniu zrobiło się dużo chłodniej, a także ciemniej. Wyczuwalne było duże skupisko mrocznej magii. Złowrogi zaduch zdawał się wypełniać już cały dom. Doszło drapnie w gardle oraz oczy zaczęły silnie łzawić. Coś szarpnęło nim od środka. Dopadł do kąta i skulił się drżąc na całym ciele. Nagle rozległ się rozdzierający dźwięk, którego nigdy nikt nie chciałby usłyszeć. Przeraźliwy, złowieszczy ryk zapowiadający tylko ból oraz cierpienie. Podobnych wrzasków pewnie nie słyszano nawet w samej Dolinie Łez. Trzasnęły drzwi wejściowe Ostatkiem sił wziął się w garść i wypadł jak najprędzej z piwnicy. Zgiął się w pół próbując oczyścić osmalone płuca. Dobiegł do wyjścia. Z ogromną siłą kopnął wrota. Odbiły się od zewnętrznej ściany szarożółtego budynku. Podniósł głowę. Całe miasto wypełnione było oślepiającym blaskiem. Po niebie szybowały pomarańczowe skrzydlate istoty z płonącymi wściekle czerwonymi ogonami. Ifryty. Opanowały już całe miasto.

W niebo wzbiły się błagalne okrzyki. Na ulicach panował istny rozgardiasz. Daray nie zważając na nic popędził w stronę doków. Wybiegł na główną aleję. Popłoch ogarnął wszystkich. Domy płonęły niczym wielkie pochodnie. Każdy starał się ratować dobytek, bliskich i życie. W porcie łodzie pękały w szwach. Widział, że nie ma dla niego miejsca w żadnej z nich. Ogień pochłonął już część doku. Dając ponieść się instynktowi wskoczył do Białej rzeki.

Dał nurtowi nieść się daleko poza granice metropoli. Już z daleka widział jak jego rodzinne miasto, największy port zachodnich krain, królestwo złodziei płonie i upada.
[F13]
(Konkursowe, na ostatnią chwilę)