piątek, 12 czerwca 2015

Prawdziwe intencje I

 Świat za oknem białej, rosyjskiej taksówki tonął w niezliczonych kroplach deszczu już od dobrych kilku dni. Młoda, na oko dwudziestoletnia kobieta o smukłej sylwetce, spoczywała na brązowym siedzeniu, znajdującym w tylnej części samochodu, ciągle wiercąc się, jakby syntetyczna skóra fotela była rozgrzanym do czerwoności węglem kamiennym. Sprawiała bardziej wrażenie ciekawskiej dziewczynki, niż osoby, która niedawno osiągnęła już wiek dorosły. W stosunku do panującej pogody ubrana była dość skąpo. Miała na sobie czerwony płaszcz przeciwdeszczowy, spod którego prześwitywały wytarte, jeansowe szorty oraz ciemno zielony bezrękawnik. Na nogach widniały markowe kozaki z czarnej jak smoła skóry. Oprócz złożonego kaptura pelerynki nie posiadała żadnego nakrycia głowy. Proste, białej włosy mogły swobodnie wirować w takt ciągłego ruchu ich właścicielki, nie przesłaniając jej zarazem w żaden sposób widoku. Ciekawskie oczy-prawe niebieskie, lewe zielone, znajdowały się nad małym, lecz lekko garbatym nosem, który był charakterystyczny dla ludzi z tego rejonu. Na jasnej, sercowatej twarzy wrażenie robiły także pełne, bladoróżowe usta, jakby stworzone wprost tylko i wyłącznie dla niej.

Po lewej stronie na sąsiednim siedzeniu spoczywała szara, pokaźnych rozmiarów walizka. Wypełniona była zapewne ubraniami i produktami pierwszej potrzeby. Z tego iż praktycznie zastygła na swoim miejscu, to znaczy nie podskakiwała w rytm wybojów na drodze, można było wnioskować, że została wypakowana po brzegi. Co do stanu nawierzchni... Nie spełniała ona na pewno kryteriów najwyższej jakości, ale spokojnie dało się jechać i nie nabawić jakiś wielkich mdłości. W samym Petersburgu było dość przyjemnie. Najgorszy odcinek to dojazd do miasta. Przejazd przez Moskwę w godzinach szczytu też nie był dobrym pomysłem, no ale cóż, nie miała wyjścia. Matka zaplanowała jej podróż już dawno temu.

Zorientowała się, że podróż dobiega końca, gdy samochód zjechał z głównej ulicy. Z obu stron alejki wyrastały dwupiętrowe, piaskowe kamienice. Nie przypominały niczym mieszkań w stolicy. Wyglądały bardziej, jak domki z piernika. Każda z nich miała masywne, drewniane drzwi i bogato zdobione okiennice.

Auto podjechało na jedno z wyznaczonych miejsc parkingowych. Drzwiczki otworzyły się, a dziewczyna chwyciła za rączkę walizki i wystawiła ją na chodnik. Sama wyciągnęła portfel, z którego wyjęła zapłatę dla kierowcy.

-Dziękuję bardzo- powiedziała wręczając mu pliczek banknotów.

Taksówkarz przyjął je, a kobieta wysiadła z samochodu.

-Ależ nie ma za co- odparł i gdy tylko usłyszał trzask zamykanych drzwi odjechał w dalszą podróż.

Pozostawiona sama sobie stała na dróżce przed swoim nowym domem. Wyglądał jak wszystkie inne. Piaskowe ściany, na parterze dwa wypukłe okna, na piętrze trzy ze skrzynkami na kwiaty. Ich ramy jak i zdobienia wykonane były z ciemnego drewna tak samo, jak gzyms biegnący wzdłuż domu dzieląc go na dwie części. Całość tworzyła efekt przytulnego domku i szczęśliwej rodziny. Im dłużej na niego patrzyła tym bardziej nie mogła uwierzyć, że będzie mieszkać w nim sama.

-Przepraszam, mogę w czymś pomóc?

Odwróciła się gwałtownie w stronę, z której dobiegał głos. Jej śnieżne włosy zawirowały by po chwili znów opaść na ramiona. Tuż obok niej stał wysoki na jakieś dwa metry, dobrze zbudowany mężczyzna. Ubrany był w długi, jasny płaszcz, a w ręku trzymał niebieski parasol. Miał bardzo zadbane, brązowe włosy, które stanowiły idealną parę do jego jasnej karnacji. Ciemne, piwne oczy spoglądały na nią bez wyrazu czego całkowitym paradoksem wydawał się jego niezwykle promienny uśmiech. Gdyby nie słowiańskie rysy i niepodrabialny akcent nie uwierzyłaby, iż jest to Rosjanin.

Trochę ją zatkało. Zawsze była bardzo wstydliwa i nieufna w stosunku do ludzi co często przeszkadzało jej w zawieraniu nowych znajomości. Widząc jej zakłopotanie postanowi zagaić rozmowę.

-Może zgubiłaś się tutaj? Gdzie chciałabyś się dostać?- Powiedział i jeszcze szerzej się uśmiechnął.

Wzdrygnęła się.

-Nie, nie- zaprzeczyła machając przy tym chaotycznie rękami.- Ja tu teraz będę mieszkać i tylko oglądałam dom z zewnątrz zanim wejdę do środka- odparła nerwowo mając nadzieję, że sobie pójdzie.

Po raz kolejny rzucił jej uśmiech, który zwaliłby z nóg każdą singielkę w promieniu kilometra.

-Naprawdę? To cudownie zawsze było tu tak pusto. Mieszkam zaraz obok- dodał wskazując pobliskie drzwi.- Może pomogę ci się rozgościć? Masz tam pewno dużo pudeł do rozpakowywania, a w dwójkę zejdzie szybciej.

Dziewczyna starała się zrozumieć o co mu może chodzić. Żaden normalny człowiek nie wprasza się tak od razu do domu nieznajomego. I jeszcze ta szczera chęć pomocy... jakoś nie pasowało to do tego kraju. On cały nie pasował do tego kraju!

Już chciała mu odmówić gdy ten spostrzegł się, że jest zbyt nachalny.

-Ah... przepraszam cię. Na pewno chciałabyś odpocząć po podróży. Zapewne przebyłaś długą drogę i wszystko czego ci brakuje to nieproszony gość w twoich włościach- mówił tak wzniośle, że zrobiło się jej głupio.- Nigdy nie byłem zbyt dobry w kontaktach między ludzkich. Lubię po prostu dużo mówić i jestem zbyt skory do pomocy- dodał przyjaznym tonem.-Chyba już czas na mnie, nie zawracam ci więcej głowy moją bezsensowną paplaniną. Pójdę więc tam gdzie nie będę ci zawadzał. Bywaj- rzucił z za pleców idąc w stronę mieszkania.

Zmieszana i wściekła na swoją nieśmiałość stała dalej na miejscu gniotąc krawędź pelerynki. Przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że nie należy tak ufać obcym, ale wyglądał na dobrego i pogodnego. W sumie nie znała tu jeszcze nikogo więc co jej szkodzi zaprzyjaźnić się z nim.

-Em...- zaczęła. Chłopak odwrócił się.- Może wpadniesz na kawę?

Na jego tworzy znowu zagościła radość. W tej okolicy chyba nie mieszka zbyt wielu jego znajomych.

-Z wielką chęcią. Tak w ogóle nazywam się Siergiej- podał jej rękę.

Uścisnęła ją i powiedziała tak raźnie, jak tylko umiała.

-Mówią mi Fun. Miło cię poznać Siergieju.

-Mi również Fun.

I razem weszli do środka.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Prawdziwe intencje (prolog)

 Księżyc właśnie pojawił się na granatowym nieboskłonie, zmieniając tym samym słońce na miejscu pracy. Wskazówki starego, szarożółtego Big Bena, bez którego Londyn nie byłby Londynem, informowały, iż właśnie minęła dwudziesta. Wiatr głucho zaszeleścił między zabytkowymi, burymi budynkami. Na balkonie mieszkania drugiego piętra wylegiwał się się gruby, szary kocur, który najprawdopodobniej nie zauważył, że powoli robiło się już zimno. Blade, nikłe światło z ulicznych latarni delikatnie odbijało się w oknach starych kamienic, które jakby z podziemii wyrosły na krawędziach brukowanej nawierzchni. W jednym z nich widać było jak w powieszonym przy ścianie, czarnym telewizorze błyskają kolorowe obrazy. Inne zaś, zasłonięte roletą, nie chciało zdradzać żadnych szczegółów z życia mieszkańców. Każdy, nie licząc okien, idealnie płaski bloczek około dwudziestu siedmiu mieszkań skrywał rozterki, historie oraz emocje swoich domowników. Zarówno tych nie mających nic do ukrycia, jak i tych ceniących sobie odrobinę prywatności. W szczelinie pomiędzy dwoma budynkami, których parter został przerobiony na kawiarnie i sklepiki, stał wysoki, szczupły mężczyzna. Nie był to typ handlarza dobrze znanych wszystkim używek,choć co prawda obdarzyć go zaufaniem także było ciężko. Człowiek, ubrany w ciemny, długi płaszcz, odświętne, materiałowe spodnie oraz markowe buty pod kolor. Stał oparty jedną nogą o wyrzeźbiony prostokątny narożnik. Na głowie spoczywał mu kruczo czarny kapelusz borsalino, a pod nim starannie ułożone, zaczesane, ciemno brązowe włosy. Twarz nie wyrażająca praktycznie żadnych emocji, a na niej niebieskie, wygasłe oczy ,lekko zmarszczone brwi i mocno zaciśnięte, blade usta. Od lewego kącika do końca podbródka widniała szpecąca, cienka, zaróżowiona szrama. Prawa ręka niepewnie trzymała przy ustach dogasającego już papierosa, lewa natomiast sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej telefon. Klapka z szarej obudowy odleciała na bok. Postukał kilka razy po ekranie, a bijące z niego światło oświetlało jego skrytą dotąd w mroku twarz. Wybierając opcje zaczął mamrotać pod nosem “Czas na świecie”, “Anglia”, “Londyn”... . Tak jak myślał, czas się skończył. Uśmiechnął się szczerze do siebie i już chciał postawić krok w stronę głównej ulicy, gdy poczuł na ramieniu czyjś stanowczy, żelazny uścisk. Przełknął ślinę i zaklął w duchu. Nie chciał się odwracać, jednak musiał to zrobić. Z dwojga złego lepiej to niż dostać w pysk...
[SC21]