wtorek, 19 sierpnia 2014

Ja, Nikt

 W pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Nie widziałem nic oprócz końca własnego nosa. Byłem sam. Cisza dzwoniła mi w uszach. Podłoga pode mną była gładka i zimna. Nie pamiętałem nic. Jak się tu znalazłem, co się stało? Nic. Jedyna myśl w mojej głowie to: ŻYJ! Ten pierwotny instynkt. Podniosłem się z ziemi spojrzałem na swoje dłonie. Były czymś wymazane, ale z powodu braku światła nie mogłem stwierdzić co się na nich znajdowało. Ruszyłem w kierunku ścian. Po omacku, niczym robak w pudełku, zacząłem je sprawdzać. W pomieszczeniu nie było żadnych okien. Ściany w dotyku były łyse, nieotynkowane. W pewnej chwili natknąłem się na coś co przypominało klamkę. Nacisnąłem ją. Moim oczom ukazał się oślepiający blask, co wydało mi się dziwne bo światło w pomieszczeniu nie było bardzo jasne, a nie przebywałem w ciemności długo. Postanowiłem to zignorować, jak zresztą kilka innych niepokojących objawów. Tajemnicze pomieszczenie okazało się być długim korytarzem. Niezależnie czy patrzyłem w prawo czy w lewo widziałem to samo. Nic. Rozciągało się ono od niewidocznego początku do również takie końca. Nie wiedziałem co zrobić. Moja intuicja zawsze, ale to zawsze zawodziła. Skąd ja to wiem? Jednak tym razem postanowiłem jej posłuchać. Poszedłem w lewo. Trwało to dość długo. Myślałem czy nie zawrócić i poszukać czegoś z drugiej strony. Dobrze się stało że tego nie zrobiłem. Po kilku minutach moim oczom ukazały się otwarte drzwi. Tak samo jak ściany korytarza, aż emanowały śnieżno białą barwą. Framugi były lekko szare, klamka posrebrzana. Otwierały się w prawo więc w pierwszej chwili nie mogłem zobaczyć co się za nimi znajduje. Wychyliłem się lekko. Zobaczyłem kolejne pomieszczenie. Tym razem ściany były pomalowane farbą olejną na jasny odcień szarości. A może ciemny? Nie pamiętam już. Nie miałem innego wyboru. Dłużej błąkając się po korytarzu nic bym nie zdziałał. Wszedłem do środka. Widziałem wiele stanowisk. Przypominało mi to moją salę chemiczną ze szkoły średniej. Dziwne to jest uczucie pamiętać pierdoły sprzed około dwudziestu lat, a nie pamiętać dzisiejszego poranka. A może to właśnie był ranek? Czy to ważne? Tak czy inaczej postanowiłem dokładnie przeszukać pokój. Najpierw pierwszy rząd stołów, drugi, trzeci. Miały drewniane blaty i metalowe nóżki. Prawie na każdym znajdował się podstawowy sprzęt laboratoryjny. Oprócz tego nic. To był już ostatni. Miałem udać się w kierunku spróchniałych drzwi na końcu pomieszczenia gdy zobaczyłem małe, rozpadające się biurko, z jasnej sklejki. Otworzyłem szufladkę. Znalazłem w niej pożółkłą kartkę. Z trudem odczytałem jej treść gdyż z powodu światła w pokoju miałem plamy przed oczami. Nad tekstem widniał jakiś obrazek zamazany markerem czy długopisem. Zamiast tego ktoś odręcznie narysował literę “X”. Nie rozumiałem co to ma oznaczać. Choć nieporównywalnie bardziej zdziwiła... ba wstrząsnęła mną treść, a brzmiała ona tak:

“17 sierpnia 2046 roku. Z racji bezpieczeństwa musieliśmy przenieść się do podziemnego systemu tuneli, który został wybudowany jako schron wojskowy. Nam, świcie intelektualnej naszego kraju, zapewniono bezpieczeństwo na obrębie granic obozu. Pozwolono wszystkim kontynuować badania zaczęte w stolicy. Projekt, nad który pracujemy jest oznaczony jako szczególnie tajny. Przejęty od IV Rzeszy może stać się naszą największą bronią w walce przeciwko nim. Ważne tylko aby nie dać się wyprzedzić oraz, aby plany nie wpadły w niepowołane ręce. Słyszałem, że rząd nawet tutaj ma dostarczyć nam “szczury”. Dziś postaram się sprawdzić ludzką wytrzymałość na bardzo wysokie promieniowanie. Najpierw na żywym organizmie, a później na poszczególnych narządach. Nie znoszę takiej pracy, ale cóż nikt za mnie tego nie zrobi. Choć mogę kazać wykonać to naszym nowym kolegom. Mam małe obawy co to tego, ale prędzej czy później zrozumieją, że nie różni się to od zwykłej operacji praktycznie niczym. Przecież są one także przeprowadzanie na zwierzętach, czyż nie?”

Stałem jak zamurowany. Treść notatki nie była szczegółowa. Sam zdziwiłbym się swojej rekcji gdyby nie to, że doskonale wiedziałem co ten człowiek miał na myśli mówiąc o operacji i zwierzętach. Skąd? To pytanie nie dawało mi spokoju. I znowu pustka. Ciągle to cholerne nic. Nic- nienawidzę tego słowa. Jest zemną od kiedy się obudziłem w tym przeklętym miejscu. Nawet teraz słyszę jak ktoś cicho szepcze mi je do ucha. Nie mogłem skompletować żadnej myśli. W głowie miałem całkowity mętlik. Postanowiłem jak najszybciej się stąd wydostać. Wielkie miałem marzenie. Pobiegłem do starych drzwiczek. Pośpiesznie nacisnąłem metalową, zimną klamkę. Przełknąłem ślinę. Pomyślałem, że przecież na pewno znajdę tam to co wszędzie- nic. Chciałoby się. Z impetem otworzyłem drzwi. Zamknąłem oczy. Wbiegłem do pokoju. Bałem się. Wtedy jeszcze nie wiedziałem czego. Powoli zacząłem otwierać oczy.

Nie ma czegoś takiego jak człowiek, który nie pamięta swojej przeszłości. Gdy doświadczysz amnezji stajesz się inny. To już nawet nie ty tylko nowa osoba w twoim ciele. W momencie uświadomienia sobie co dokonała jej powłoka doznaje szoku. I tak oto wracamy do naszej właściwej postaci, a ciało pochłania swoją pierwotną duszę.

Skręciło mnie. Zgiąłem się w pół, a po chwili już klęczałem na ziemi. Zasłoniłem ręką usta. Myślałem że zaraz zwymiotuję. To co ujrzałem doszczętnie zrujnowało moją psychikę już na zawsze. Kolejne pomieszczenie. Tym razem na ścianach znajdowała się żółta, odłażąca tapeta,a podłoga wyłożona była olchowymi panelami. Podobnie jak w “mini laboratorium” wiele stołów wyposażonych było we wszelakie mikroskopy i stojaki. Również tu popękało wiele probówek, jednak te w przeciwieństwie do poprzednich były pełne. Znajdowała się w nich czerwona, powoli stygnąca ciecz. Na samych blatach widniały kawałki bezkształtnej różowo-czerwonej masy. Nawet na tapecie, w towarzystwie szkarłatnych plam, znalazło się takich kilka. Zdawało mi się że nigdy nie widziałem czegoś tak potwornego. Znów się myliłem. Wtedy to spojrzałem a swoje ręce. Najpierw nie widziałem ich z powodu braku światła, a potem przez jego nadmierną ilość. O ironio! Moje ręce są całe we krwi. W tej samej chwili wybiegłem przez następne drzwi. Zatrzasnąłem je za sobą. Jak za pstryknięciem palców po całym ty zdarzeniu wróciłem do siebie. Wszystkie wrota zostały otwarte. Już pamiętam! Tak jestem jednym z nich! Tak zabijałem ludzi w imię bezsensownego projektu! Tak to ja “naukowiec”! Psia twoja..., a tak się bałem. Teraz już wszystko wiem. Wszystko to nie nic! Siedzę w koncie swojego gabinetu. Na miękkim, szarym dywaniku. Przytulam się do zimnej ściany myśląc jak wiele życia mi jeszcze zostało? Nie wiesz o tylu sprawach. Sam zamknąłem się w tej izolatce. Nie chciałem nikomu zrobić krzywdy. Lepiej by było gdybym tam zdechł z głodu. Ale nie! Musiałem zapomnieć zamknąć na klucz. Musiałem zapomnieć i wyleźć jak ostatnia ciota!

Słyszę kogoś. To chyba więcej niż jedna osoba. Teraz dopiero naprawdę się boję. W mimowolnym odruchu wkładam ręce do kieszeni jak to mam zwyczaj czynić gdy próbuję w głowie rozwiązać jakiś problem. Moje ręce natknęły się na coś zimnego. Wyciągam to. O mało się nie popłakałem. To pistolet i magazynek. Czy świat nie mógł być już bardziej dosłowny. Kawałek nowego mnie, starający się za wszelką cenę przetrwać, bojący się śmierci, walczy ze starym mną wiedzącym, że to najlepsze rozwiązanie. Nie wytrzymuje już. Zaraz wybuchnę w panicznym śmiechu, a wtedy to już na pewno mnie usłyszą. Przepraszam, że cię zawiodłem, że nie mogłeś “wczuć się” w moją sytuację, ale uwierz już nie chcę nikogo skrzywdzić.

Wkładam pistolet do ust, cicho chichoczę. Czy to nie zabawne? Zawsze miałem bardzo nadwrażliwe zęby, ale teraz mi to nie przeszkadza. Zastygam na kilka sekund, które są dla mnie wiecznością. Kroki są coraz głośniejsze. Mogę nawet usłyszeć rozmowę w moim ojczystym języku. Teraz na pewno muszę to zrobić. Szybka decyzja. Pstryk. Przed oczami pojawiły się czarne plamy. Mam wrażenie, że znajduję się w pokoju wyłożonym styropianem. W końcu nic nie czuję. Całe zajście trwało chwilę, która była dla mnie wszystkim i niczym. “Nic” nie było słowem, którego musiałem się obawiać. Tym słowem było “nikt”.

piątek, 1 sierpnia 2014

Prolog :Skomplikowane vol.01

 Wszystko zaczęło się w roku 2025. Wielkie nieszczęście znów padło na świat, który znamy, niszcząc nasze wszystkie marzenia. Jedynym pocieszeniem jest fakt, iż ludzie nauczyli się, że niektórych broni lepiej nie ruszać. W ślad starych dyktatorów poszli nowi. Niektórzy się z tym kryli, inni byli zbyt szczerzy. Związek Radziecki odrodził się pod swoim dawnym znakiem. Narodziła się IV Rzesza oznaczana teraz zwykłym X. Ludzie pamiętający stary świat muszą przyzwyczaić się do tych porządków. Ludzie z nowego muszą przeżyć.
***
Kolejny nudny dzień rozpoczyna się tak samo jak każdy inny. Szare chmury przylatują nad obozem topiąc go w półmroku. Słońce ani na chwile nie raczyło pokazać swojego jasnego oblicza. Zapowiada się na śnieg. A może to i lepiej? Nie trzeba będzie się dziś nigdzie ruszać, ani wykonywać niczyich, bezsensownych poleceń. Niby to mądre niby to głupie, ale... pomimo tego że zawsze chciałem się zaciągnąć ta rutyna zaczyna mi działać na nerwy. W końcu ile można tak żyć? Żarcie, spanie, praca, ćwiczenia... jestem tu dla czegoś więcej. Może powinienem się popytać o możliwość przeniesienia...? Nie, na pewno się nie zgodzą. Poza tym co ja mam niby powiedzieć? Że nudzi mi się? Jak małemu dziecku? Pomyślą, że od początku nie byłem tutaj potrzebny, zbędny. Zresztą mają rację. “Wyzwania- myślałem- tu zawsze będzie się coś działo...” Tjaa... .A teraz? Przeżywam jedno wielkie rozczarowanie. I po co mi to było. Mogłem się domyślić, że z dala od frontu dużo na chwałę ojczyzny nie zrobię. No ale to nie jest mój pierwszy i jedyny błąd w życiu. Postaram się tak głupich już nigdy nie robić. Choć wątpię że mi się to uda, od dziecka tak już mam. Najpierw daje się ponieść marzeniom, a potem leci. I zostaje tylko to uczucie upokorzenia oraz smutek. Nigdy się nie nauczę. Jestem zbyt naiwny żeby cokolwiek osiągnąć. Zawsze będę kończył tak jak teraz. Przygnębiony i bez jakichkolwiek planów na przyszłość. Teraz siedzę tu jakby bez ducha, pustymi oczyma wpatrując się w pierwsze spadające płatki śniegu. Użalam się nad moją, jakże marną egzystencją...
Nie tak nie może być. Może powinienem się przejść? Tak, dobrze mi to zrobi. Wstałem i leniwym krokiem ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych. Jestem na zewnątrz. Jest tu chłodno, ale nie zimno. Postanowiłem się przespacerować. Przez cały czas towarzyszyło mi dziwne uczucie. Jakby ktoś mnie obserwował. Nie, to bzdura, jestem tu sam. Wszyscy oprócz mnie są teraz na obiedzie w kantynie. Ruszyłem dalej przed siebie wpatrując się w martwy i nie istniejący punkt. Nagle dostrzegłem kontem oka ruch. Wydawało mi się, że widzę jakąś postać. "Niemożliwe"- pomyślałem. Ale jednak wolałem się upewnić. Ruszyłem w tamtą stronę.
 Przedzierałem się przez martwe krzewy mając nadzieję że to było tylko zwierzę. Po odgłosach wywnioskowałem że “to coś” zaczęło biec w kierunku placu. Przyśpieszyłem. Kiedy pod moimi butami znalazło się błoto dostrzegłem odciski, ale nie zwierzęcia. Mój bieg stał się wręcz desperacki, a na twarzy było wymalowane podniecenie. Coś się wreszcie zaczęło dziać. W końcu mogłem się zabawić w kłusownika, a moja zwierzyna biegła wprost w sidła. Zauważyłem go. Aby nie narobić hałasu schowałem się za krzakiem i wypatrywałem co zamierza zrobić. Był zielonookim brunetem, o typowej budowie ciała, w podobnym do mojego wieku. Miał na sobie niemiecki mundur. "Co on robi kilkanaście kilometrów od Syberii" -pomyślałem. Nagle mnie olśniło. Szpieg! O nie! Nie mogłem pozwolić aby ten niemiecki szczur wtargnął do naszego obozu. Zacząłem biec. Był szybszy ode mnie. Widać że szkolony skurczysyn. Przemogłem się, zacząłem go doganiać. Był już na wyciągnięcie reki. Chciałem go chwycić za płaszcz , ale straciłem równowagę. Cholera. Na szczęście wylądowałem na tym bydlaku. Zaczęliśmy się szarpać. Walnąłem go z całej pary w mordę. Odpowiedział mi kopniakiem w brzuch. Walka była bardzo wyrównana, jednak zdołał się wyrwać. Znów go złapałem. Próbowałem go poddusić ale w pewnej chwili poczułem niewypowiedziany, przeszywający ból w prawej nodze. Spuściłem wzrok. Zobaczyłem tylko błysk noża w jego ręce i upadłem. Szwab pośpiesznie zebrał się do kupy i zaczął biec jak najdalej ode mnie. Nie mogłem pozwolić temu psu uciec, nienawidziłem jego i jego pieprzonych rodaków. Coś we mnie zawrzało.
 -Stój!!!- krzyknąłem z całej siły. Usłyszałem odgłos wystrzału. Potem jak przez mgłę zobaczyłem go. Upadającego na kolona. Trzymającego, kurczowo swoją zakrwawioną rękę. Później jakieś krzyki, ciemność... .