Siedzę na dachu jednego z niewielu ocalałych budynków. Przez zaparowane gogle maski gazowej spoglądam na świat, który odrzuciliśmy. Szaro brązowe pustkowie pełne zgliszczy. Panuje półmrok, jak podczas deszczowego dnia. Słońca już dawno nie ma. Może jedynie część jego promieni dalej walczy by przez zachmurzone niebo dostać się na ziemię. Raz po raz przez puste drogi przebiegnie zwierzyna z okolicznego lasu, wrastającego powoli w miasto by kiedyś mógł je pochłonąć w całości i stworzyć w jego miejscu osobliwą dżunglę. Wzrokiem omiatam okolice, jakby w poszukiwaniu czegoś, czego i tak nie mogę dostrzec znajdując się kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Moje oczy zatrzymują się raz po raz, na powyginanych prętach obrosłych w rdzę i pomarszczoną od upływu czasu oraz radiacji farbę. Dopiero teraz zdaje sobie sprawę ile było u nas placów zabaw. Na tle wyniszczonej architektury bliźniaczych, obalonych budynków odznaczają się jako coś innego, bardziej kształtnego i ciekawszego. Kiedyś my, dorośli, nie zwracaliśmy na nie uwagi. Dziś przypominają nam, tym którzy przeżyli, czym niegdyś było życie. Bądź o naszych marzeniach czy nawet fakcie, iż, w większości, mieliśmy dla kogo znosić wszystkie przeciwności losu. Mogą wprawić one człowieka w stan głębokiej zadumy lub melancholii. Jednak mi przypominają plan zdjęciowy taniego horroru.
Patrząc w przeszłość, wypadałoby zastanowić się nad istotą człowieczeństwa. Nad czymś bardzo kruchym.
Ile dusz mogło tu zgasnąć? Mieszkały w tym mieście miliony osób, każda z własnymi, osobnymi sprawami, obowiązkami. Podejmowali odmienne decyzje, śmiali się razem, płakali, dogryzali. A teraz? Teraz ich nie ma. Bezludna wyspa. Po co im było to wszystko: studia, praca, porażki, sukcesy? Całe ich życie zniszczyli ludzie dokładnie tacy sami, jak oni. Może trochę bardziej bogaci i z większymi wpływami, a także brakiem sumienia. Od czasu do czasu nachodzi mnie myśl „Czy nie pękli?”. Czy przynajmniej jeden z nich jednak nie okazał skruchy lub nie przestraszył się niewidzialnej siły rządzącej tym światem i nie zawahał się wydając rozkaz, albo naciskając kolejny guzik, wysyłając w powietrze następną rakietę. Co by się stało, gdyby przestał? Może żylibyśmy teraz w tym samym spokojnym świecie co przedtem. Ktoś szedłby do biura, inny na wykład. Słońce świeciłoby rozgrzewając asfalt do nieziemskich temperatur... tak szczerze to nie wiem co by się mogło jeszcze stać. Może moja sąsiadka, długowłosa szatynka, studentka literatury, której rodzice płacili za mieszkanie, i która zawsze, gdy tylko wyjątkowo zdarzyło mi się nocować w domu, witała mnie tym rozbrajającym uśmiechem dziecka, nic nie wiedzącego o życiu, zrobiłaby to jeszcze kilka razy. Może ten chłopak z kwiaciarni, z blizną na nosie, poszedłby w końcu za radą i zaczął spełniać się w swojej artystycznej pasji. Tak miło się patrzyło, jak malował. Może nareszcie dozorca wyprowadziłby nasze kontakty, jeśli nie na plus to chociaż na zero, aby nie zostały one takie tragiczne, po sam grób. A może to wszystko by mnie w końcu zabiło. Prawdopodobne, ale to tylko przypuszczenia.
Jednako co do jednego mam pewność. Co zrobiłby ten człowiek. Oczywiście, ze stałby się zerem. Kompletna ofiara losu i tchórz. Kiedy już w coś idziesz nie da rady zawrócić. Należy też pamiętać, że dopóki nie robisz nic co diametralnie zmieni ten świat, ludzie nie będą ci ustępować - jesteś tylko jedną, małą osóbką. Nie opłaca się buntować "bo tak, bo mam zły dzień". Moja nienaruszalność okupiona została czasem i ciężką pracą. Pomógł mi w tym oczywiście wrodzony talent oraz brak jakichkolwiek przejawów moralności, ale do wszystkiego dochodzi się samemu. Jeśli istniałby taki ktoś, kto okazałby się zbyt słaby, by zrozumieć ile poświęcenia warta jest nauka, najprawdopodobniej w momencie padłby na podłogę, ginąc od czegoś co akurat byłoby pod moją ręką. Rzygać mi się chciało widząc, jak ci idioci mający czelność nazywać się ludźmi, wiedli monotonne, nudne i nikomu niepotrzebne życia. Czym niby przysłurzy się światu kolejna "kopiuj wklej" rodzinka, gdzie jedynym jej celem jest wychowanie i ochrona dzieci, po to tylko by potem mogły wychować następne dzieci. To... takie głupie. Ludzie w tym momencie panują nad światem, dlatego nie można ich dłużej nazywać zwierzętami. Jeśli każdy człowiek nie ograniczałby się tylko do wydania potomstwa, a potem byle do śmierci, być może bylibyśmy na niewyobrażalnie wysokim stopniu rozwoju technologicznego. Nie zmuszałoby mnie to do badań na temat rzeczy, tak podstawowych. Takich, jak nieśmiertelności...
Stanęła przede mną otworem. Wieczność.
Wstaję. Uśmiecham się rzucając wyzywające spojrzenie światu, który mnie otacza. Zapatruje się nań dłuższą chwilę. Pozwalam, aby toksyczny wiatr owiewał moją głowę, już bez maski. Zostało mi coś skradzione. Coś co należy tylko do mnie. Coś czego zadatek już płynął w moich żyłach, a teraz znajduje się w każdej tkance. Inni też próbują, to jest pewne. Zaczęło się, już nic tego nie zmieni. O święty Antoni, pomóż mi odnaleźć moja zgubę.
Ruszyło, to pewne. Rozpoczął się wyścig o nieśmiertelność.