poniedziałek, 27 października 2014

Kompania (prolog)

 Pułkownik Redyk był człowiekiem o potężnej, dobrze zbudowanej sylwetce. W tej chwili miał zakryte ramiona, ale nawet teraz widać było mięśnie kłębiące się pod starym, wyliniałym swetrem. Wygolony, prosty jak struna, zawsze nienaganna postawa oraz dykcja. Spoglądając na niego Lidia czuła coraz większe obawy. Musiał być człowiekiem wykształconym. Jeszcze przed wojną wiele osób w jego wieku chodziło na studia. Jaka to była niesamowita radość gdy można było od takich ludzi posłuchać coś o tamtym świecie, a kiedy trafił się człowiek, który miał jakiekolwiek wykształcenie... często siedziało się całą noc i słuchało o jego codziennym życiu i troskach, które przeżywał w przeszłości. Nie można także zapomnieć o samej wojnie. Wiele osób już jej nie pamięta. Wiele urodziło się tuż po niej. W takich wypadkach ludzi, których na niej walczyli darzy się wielkim szacunkiem. Taki właśnie człowiek siedział teraz przed nią i czytał prośbę o wstąpienie do oddziału. Ona, prosta dziewczyna, która odkąd skończyła piąty rok życia marzyła by być strzelcem. Może to nietypowe marzenie jak na dziewczynkę, ale wychowywała się w towarzystwie samych chłopców. Strzelanie z procy i łażenie po "drzewach" towarzyszyły jej od najmłodszych lat. Ale czy nadaje się na żołnierza?
-No więc- zaczął Redyk- podanie bardzo dobre. Wszystkie szkolenia pokończone...- podparł brodę na rękach i popatrzy na nią.- Teraz wybór należy do ciebie.
 Nie chciała, nie mogła wierzyć własnym uszom. Udało się jej. Wszystkie wątpliwości ją opuściły. Od tak dawna na to czekała. Będzie mogła stąd w końcu uciec, zostawić ten krajobraz baraków, który tak nienawidzi i wyjechać na północ.
-Panie pułkowniku- zaczęła, ten ożywił się gwałtownie- ja... ja chcę wstąpić do, któregoś z oddziałów- powiedziała pewnie- więc bardzo proszę o przydział.
 Uśmiechnął się lekko, wyrównał papiery, które trzymał w rękach i powiedział spokojnym, ale donośnym głosem.
-Żołnierzu- stanęła na baczność- jutro o 6.oo rano zgłosicie się do porucznika Śliwy będziecie w jego oddziale, a teraz spocznij i dziękuję- zakończył.
 Odwróciła się na pięcie i wyszła z gabinetu. Na korytarzu nikogo nie było więc pozwoliła sobie na oddech ulgi. Jeszcze tylko jutro dobiec na miejsce i naprawdę się uda.

niedziela, 19 października 2014

Wieczorny wiatr

 Jesienny wiatr. Pożółkłe liście. Ostatnie promyki Słońca. Nagrzana ławeczka za szklaną budką. Dźwięki samochodów. Za każdym razem mam potworne deja vu. Ale nigdy nie jest tak samo. Nigdy nie ma Ciebie. Gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy miałem Cię za beztroską, szczęśliwą, kochającą. Było to ostatniego dnia wakacji. Na przystanku. Na rozgrzanej od Słońca ławeczce. Gdy wracałem ze zjazdu było jeszcze dużo czasu. Razem kumplami postanowiliśmy opić lato. Zeszło całe popołudnie. Kto by pomyślał że fantaści w ogóle wychodzą z domu, ba, że mają własne życie i chodzą ze znajomymi na piwo. Pod wieczór wszyscy rozeszli się w swoje strony. Konwent odbywał się na zboczu górki, ale knajpa była na szczycie. Ruszyłem więc na przystanek obok placówki. „Jesienny” wiaterek muskał delikatnie moją twarz. Robiło się już ciemno. Oświetlenie było znikome. Tylko lampy w domach pozwalały zachować pozory spokojnej ulicy. Postawiłem ostatnie kroki i usiadłem na ławeczce. Myślałem o wielu rzeczach. O wielu pierdołach. Kocham sztukę. Widzę ją wszędzie. W kolorowych liściach, pochłaniających światło padające z okien. W popękanej, drewnianej ławeczce, kontrastującej z metalową, czerwoną ramą budki. A także muzykę, którą były twoje kroki. Wstałaś z miejsca. Wzdrygnąłem się, a ty uśmiechnęłaś się do mnie. Cały byłem zarumieniony.
 -Przeprasza, nie zauważyłem Cię- powiedziałem w nagłym przypływie odwagi.
 -Nic nie szkodzi- odparłaś.
 Podeszłaś do rozkładu. Potem znów usiadłaś. Milczeliśmy przez chwilę.
 -Pewnie jedziesz "Trójką", zgadza się?- Zacząłem przerywając ciszę.
 Spojrzałaś na nie tym pełnym szczęścia i ufności, słodkim, ciepłym, miłym, wyrażającym tyle emocji, nieskołowanym spojrzeniem. Uśmiechnęłaś się. Twój uśmiech był promienny niczym Słońce, naiwny, niewinny i kochany. Otworzyłaś swe śliczne, wąskie, różowiutkie usta. Nabrałaś powietrza, przy czym zdałem sobie sprawę, że każdy twój oddech jest delikatny, jak wiosenny wietrzyk. I powiedziałaś... tak po prostu...
 -Nie.
 Wstałem w przypływie nagłych, niespotykanych emocji, nawet nie wiem czym spowodowanym. Wziąłem głęboki oddech. Chciałem szybko wykrzyczeć to co czułem. Widziałem jedynie szaro-niebieską barwę twoich oczu. Srebrzyste włosy rozrzucane delikatnie, przez słabiutki wiatr. Chciałem powiedzieć to wszystko co cisnęło mi się na usta. Chciałem się zapytać. Jednak powiedziałem...
 -Ale to ostatni autobus.
[R21]