„Co ja tu w ogóle robię? „- przebiegało raz po raz przez myśl Filipa relaksującego się w ogródku jednej z krakowskich kawiarni. Słońce grzało tego dnia nader mocno, więc zamiast gotować się w domu i udawać, że piszę pracę dyplomową, która i tak nie zagwarantuje mu dobrej przyszłości, postanowił wyjść na spacer. Nie miał na początku konkretnego celu. Przemierzając kolejną zawiłą uliczkę, oplatającą rynek główny niczym zamotana włóczka druty starej babuszki, natrafił na to miejsce, zapachem świeżo zmielonej kawy przywołujące miłe wspomnienia, nie tak dawno, minionych lat. Musiał korzystać z chwili melancholii. Jeszcze trochę, a nie będzie go stać nawet na filiżankę. Studia botaniczne to nie żyła złota. Niby kierunek nie jest, aż tak wymagający jak medycyna czy prawo, a jemu nauka przychodzi dość łatwo, lecz po roku już nie widział sensu w ich kontynuowaniu. Został jednak na te kilka lat syzyfowej pracy.
Gdy jego rodzice wyjechali do Stanów on postanowił dokończyć naukę w ojczyźnie. Chodził jeszcze wtedy do liceum, wiec mieli nadzieję, że wybierze bardziej przyszłościowy kierunek. Jednak on nie za bardzo lubował się w rozkrajaniu zwierząt lub w długich chemicznych równaniach, z których większości i tak nie rozumiał. Tak na prawdę poszedł do klasy biologiczno- chemicznej tylko po to, aby móc w przyszłości wyjechać i razem z grupą innych biologów, pod pretekstem poszukiwania nowych składników kosmetycznych badać właściwości nieodkrytych gatunków w puszczy amazońskiej czy przeżywać inne tego typu wyprawy w różne zakątki świata. Niby nadarzyła się okazja nauki w Ameryce, ale wtedy miał do tego lekko lekceważące podejście. Przecież nic nie mogło pójść źle. Skończy studia w Polsce, znajdzie pracę, z której na pewno się wybije oraz zostanie zauważony, po czym z należnymi mu honorami zagwarantują mu zakwaterowanie i inne standardy życiowe. Nie mówiąc o matce i ojcu odszczekującym to co mówili o sadzeniu ogródka i przycinaniu trawników.
Nie skorzystał jednak z pierwszej szansy, a jego szczęście nie pozwalało losowi na danie drugiej. Tak więc po kłótni z rodzicami, po totalnej odmowie pomocy i prawie całkowitym zerwaniu z nimi kontaktu, musiał zadowolić się niewielkim stypendium oraz skromną pensją z prac sezonowych. No i oczywiście tym co współlokator dokładał do wspólnych wydatków. Przecież Zośka nie musiała nawet kupować jedzenia, także logicznym było, że wyrówna ceny na poziomie rachunku za prąd i tym podobnych. Miał wrażenie, że ją wykorzystuje. Czuł się z tym źle, ale nie miał wyjścia, poza tym to ona i tak zużywała więcej prądu siedząc godzinami w łazience niż on modląc się przy komputerze nad pracą dyplomową.
Zamieszał kawę po czym tą samą łyżeczką odkroił sobie kawałek kremówki. Machinalnie spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia, a słońce nadal urządzało sobie piekiełko. Odetchnął głęboko. „To wszystko nie ma sensu- myślał. Rozsiadł się wygodniej odrzucając głowę do tylu. Nawet przez zamknięte powieki przebijało się niezwykle jasne światło. – Kim jesteśmy, do czego zmierzamy, do czego dążę, gdzie będę... potrzebuje wakacji. Tydzień... albo nie trzy tygodnie... nie no po trzech się nie wyrobie. Dobra to niech będą dwa. Daleko stąd. Musze sobie wybrać nowe studia bo na tym daleko nie zajadę... będę sam, całkiem sam. Choć może lepiej wziąć Zofię... ona się w ogóle może opalać? ”. Myśli chaotycznie biegały mu po umyśle co sprawiało wrażenie, że wszystkie słowa, które słyszał w głowie zdawały się odbijać od ścian czaszki i długo wybrzmiewały, gdzieś z tyłu jego świadomości. Mógł to być również objaw udaru słonecznego.
Nagle jasność przesłonił mu jakiś duży obiekt. Otworzył oczy, a przed nimi ukazała się wysoka, czarno włosa postać ubrana w czarną, plisowaną spódniczkę i przewiewny, biały golf bez rękawków.
-Cześć- rzuciła rozpromieniona.
Na twarzy Filipa zawitał uśmieszek ulgi. Zofia, jego współlokatorka. Jedna z niewielu osób, z którymi mógł porozmawiać o wszystkim oraz aktualnie jedyna „pod ręką”. Widząc ją, jak zawsze radosną, nie sposób było nie odwzajemnić tego cudnego entuzjazmu.
-Cześć. Siadasz ?- wskazał jej miejsce naprzeciw siebie. Pomachała przecząco głową.
-Nie, wole się przejść...
Zapatrzył się na nią przez chwile. Była bardzo monochromatyczna. Jedyny kontrast do oczu ciemnych jak smoła i czarno białego stroju stanowiły mocno zarumienione policzki. Odznaczało ją pełno kontrastów. Uwielbiał kolory i przepych a ubierała się minimalistyczne i z klasą. Mogła sprawiać wrażenie osoby z mocnym dystansem, ale była niezwykle towarzyska. Cechowała się bogatą kulturą osobistą oraz uwielbiała dyskutować na temat swoich zainteresowań. Kochał w niej tę cechę. Wydawała się przez to taka czysta, a jednocześnie pełna życia. Choć ona mówiła, iż nie umie rozmawiać z ludźmi, uważał, że wychodziło jej to perfekcyjnie. Była zbyt idealna by istnieć, zawsze to powtarzał. Jej wygląd, osobowość, wszystko mogło przyćmić każdą inna osobę na świecie.
Po jej czole spływały kropelki, błyszcząc w świetle upalnego słońca.
Powrócił do rzeczywistości, gdy ręką dziewczyny znalazła się tuż obok jego twarzy.
- Czy ty mnie słuchasz w ogóle ?- zapytał a lekko zniecierpliwiona.
- Nie, sorry co mówiłaś? – Odparł z udawaną arogancją co wywołało u niej śmiech.
Przeczesała palcami czarną grzywkę, odkrywając, zasłonięte nią dotąd, prawe oko.
-Trzeci raz pytam się czy pójdziesz ze mną na spacer? - Wyprostowała się splatając ręce za plecami.
Filipowi nie zostało nic prócz dopicia kawy i towarzyszenia jej w przechadzce.
***
Szli brzegiem Wisły. Słońce chyliło się ku zachodowi. Woda wyglądała na wyjątkowo czystą i mieniła się w blasku żółtopomarańczowego światła.
Po spokojnej tafli pływały wolno statecznik turystyczne, a przy brzegu kaczki urządzały sobie kolacje, korzystając z resztek pozostawionych przez ludzi. Chłopak ukradkiem spojrzał na przyjaciółkę. Zofia pisała coś na telefonie, odgarniając pasma długich, kruczo czarnych włosów spadających jej na wyświetlacz.
Spędzili oboje bardzo miły dzień, włócząc się bez sensu po różnych krętych uliczkach centrum Krokowa. Filip zerknął na wieżę zegarową. Robiło się późno, a oni wcale nie zmierzali w stronę domu.
-Nie miał dziś przyjść ten magik od zmywarki- zagaił rozmowę.
Zofia nie odrywając wzroku od telefonu odpowiedziała.
- Tak, ale był wcześniej. Zapomniałam ci zadzwonić- spojrzała w niebo, chowają komórkę do kieszeni.
On tylko spuścił wzrok. Cieszył się w duchu, ze mogą jeszcze chwilę pospacerować, ale głowę zaprzątało mu wiele myśli. Zbliżały się urodziny jego siostry. Rodzice pewnie znów nie przylecą, prosząc go tylko o kupno kwiatów, tak jakby miał czas i pieniądze by wszystkim się zajmować. W sumie to jego poniekąd jego wina, ze nie może jej teraz z nimi być, ale nigdy się tym jakoś nie zadręczał. Przecież to był jej wybór. Ale w końcu był jej też coś winien. Jeszcze te plamy na jego nogach. Chyba ta „super” skóra, którą przykryli protezy nie przyjęła się najlepiej. To go akurat mało obchodziło. Wcześniej nawet z gołymi protezami chodził w szortach.
- Jest jeszcze jasno, chodźmy gdzieś- odparła radośnie.
Chłopak spojrzał na nią i zaśmiał się lekko.
-To znaczy?
-Nie wiem. Gdzieś !- zawołała i pobiegła przed siebie.
Zaskoczony Filip na chwile stanął w miejscu, ale po chwili już ruszył za nią i krzyknął.
-Co ci się stało!? Gdzie biegniesz!?
Dziewczyna tylko pospiesznie odwróciła głowę w jego stronę i rzuciła.
-Gdzieś !
Naprawdę uwielbiał tę energię. Ile by dał, żeby z nią być. Skarcił się w duchu, iż znów zaczął tak o niej myśleć, ponieważ życie znów przypomniało mu o tym, że jest to niemożliwe. Ten dzień skończyłby się dla niego dobrze i zasnąłby potem z uśmiechem na w ustach, gdyby nie jeden moment, w którym rozwiane przez wietrze włosy dziewczyny ukazały na jej szyi napis, który tak dobre znał. „P15”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz